Ułatwienia dostępu

Powrót

Królestwo jest w Tobie i wokół Ciebie

Kiedy pierwszy raz przeczytałam te słowa, pomyślałam, że ktoś próbuje mnie zrobić w balona. Wewnątrz i na zewnątrz? To gdzie w końcu mam szukać tego całego sensu życia, równowagi, szczęścia, oświecenia, czy jak to tam ktoś nazwie? Bo jeśli odpowiedź brzmi: wszędzie, to równie dobrze mogłabym zapytać Google Maps, a ono i tak wyplułoby komunikat o braku jednoznacznej lokalizacji. A jednak to zdanie trafia w punkt.

Mamy obsesję, żeby szukać sensu „gdzieś tam”. Ludzie pakują plecak, kupują bilety do Nepalu, robią fotki z jakimś brodatym mnichem, który wcale nie ma ochoty być ich nauczycielem, ale przyzwyczaił się, że turyści chcą mądrości na wynos, najlepiej w wersji instant. I tak wygląda życie jako produkt premium – z instrukcją obsługi i darmową kadzidlaną próbą zapachową. Tybet, Indie, albo przynajmniej warsztaty mindfulness w stylowym domku pod Warszawą, z cateringiem bezglutenowym i matami sprowadzanymi prosto z Bali. I wiesz co? Nie mam nic przeciwko temu. Problem w tym, że często to tylko wymówka. Łatwiej uwierzyć, że rozwiązanie jest trzy tysiące kilometrów stąd niż pięć centymetrów od twojej twarzy, w lustrze.

To zdanie „Królestwo jest wewnątrz was i na zewnątrz was” rozwala ten schemat. Ani słowa o Himalajach. Zero wskazówek, gdzie jest guru z certyfikatem. Żadnej listy „10 kroków do oświecenia”. Mówi: halo, nie ma wymówki. To, czego szukasz, jest i w tobie, i w świecie. To twoje wnętrze, które tak zagłuszyłeś powiadomieniami i hałasem, że jakby tam nawet anioł zatańczył, to byś uznał, że to błąd aplikacji. Jeśli go nie widzisz, to nie dlatego, że go tam nie ma, tylko dlatego, że nie chcesz patrzeć. I to jest różnica zasadnicza.

Brzmi pięknie, prawda? Tylko że diabeł – ten, który siedzi w szczegółach – od razu podsuwa pytanie: no dobra, a jak to zobaczyć? Bo łatwo powiedzieć: patrz. Tyle że większość z nas żyje jak na autopilocie. Wstajesz, kawa, praca, zakupy, Netflix, scrollowanie, sen. A potem zdziwienie, że sens jakoś nie przyszedł z paczką z Allegro. Patrzenie to nie patrzenie oczami. To zmiana trybu percepcji.

Przykład: idziesz ulicą i zamiast planować w głowie listę zakupów, zauważasz, że ktoś pomaga starszej pani wejść do autobusu. Albo dostrzegasz, że drzewo, które mijałeś tysiąc razy, naprawdę w tym świetle wygląda obłędnie. To momenty, kiedy świat mówi: jestem tu, patrz na mnie. Tylko trzeba zdjąć klapki z oczu.

A wewnętrzne patrzenie? To jeszcze trudniejsza sprawa. Bo tam w środku nie zawsze jest pięknie. Jest bałagan, są porażki, są lęki, są te wszystkie zdania, które sobie powtarzamy od lat: nie nadaję się, nie dam rady, inni są lepsi. Ale jeśli tam nie zajrzysz, będziesz wiecznie biegać w kółko, szukając sensu w kolejnych kursach, partnerach, dietach albo nowych aplikacjach do zarządzania życiem.

Logion 3 mówi: królestwo – czytaj sens, spokój, równowaga, życie które ma smak – nie jest poza twoim zasięgiem. Nie musisz się wspinać jak na Mount Everest. Ono jest i w twoim wnętrzu, i w tym, co cię otacza. Co więcej, jedno bez drugiego nie działa. Jeśli próbujesz znaleźć szczęście tylko w sobie, kończysz z autoanalizą bez końca i depresją. Jeśli szukasz tylko na zewnątrz, zostajesz wiecznym turystą życia. Dopiero razem to się składa w całość.

Dobrze to widać w relacjach. Bo co ci po całej wewnętrznej harmonii, jeśli traktujesz ludzi wokół jak tło do swojego rozwoju osobistego? Albo odwrotnie – co ci po milionie znajomych i imprezach non stop, jeśli nie jesteś w stanie usiedzieć sam ze sobą pięciu minut? Ta gra wewnątrz i na zewnątrz to nie żadne mistyczne równanie. To higiena życia.

Szczerze mówiąc, ja mam z tym logionem love-hate relationship. Kocham go, bo daje wolność. Nienawidzę, bo nie daje się oszukać. Ile razy chciałam zwalić winę na brak warunków – „nie mogę pisać, bo nie mam inspiracji”, „nie mogę odpocząć, bo mam za dużo pracy” – to zdanie stoi jak palec i mówi: halo, nie kituj. To wszystko jest już tu. Pisanie nie dzieje się w Toskanii z widokiem na winnice (choć tam fajnie). Pisanie dzieje się w tym łóżku, na którym teraz leżysz. Spokój nie dzieje się w buddyjskim klasztorze, tylko w twojej kuchni, kiedy odłożysz telefon i spojrzysz, jak woda w czajniku zaczyna śpiewać.

I teraz pytanie: dlaczego tak trudno nam to przyjąć? Może dlatego, że wewnątrz jest czasem syf, którego nie chcemy oglądać. Łatwiej pojechać w góry i udawać, że już jesteśmy duchowi, niż posiedzieć pięć minut samemu ze swoim chaosem. Albo spojrzeć na zewnątrz i przyznać, że świat nie jest tylko źródłem lajków i kontentu, ale też miejscem, gdzie dzieje się coś żywego – drzewa, deszcz, ludzie, którzy idą obok ciebie. Patrzenie boli, bo wymaga odwagi. Ale właśnie w tym jest moc tego logionu.

Nie wiem, czy królestwo to idealne słowo. Brzmi trochę jak z bajki Disney’a. Ale jeśli potraktować je poważnie – jako przestrzeń, w której czujesz, że jesteś na swoim miejscu – to nagle zdanie robi się brutalnie konkretne. Królestwo to nie odległy raj po śmierci. To moment, w którym siedzisz przy kawie i czujesz, że jest dobrze. Albo kiedy po trudnym dniu ktoś bliski po prostu cię przytula. To wtedy królestwo błyska na sekundę i mówi: hej, jestem.

Może właśnie o to chodzi – żebyśmy nie czekali, aż ktoś wskaże mapę i paszport do szczęścia. Bo żadnej mapy nie ma. Jest twoje wnętrze i świat dookoła. I jeśli masz odwagę patrzeć, królestwo jest dosłownie wszędzie. Bo jeśli nie czujesz sensu, to nie dlatego, że go nie ma. Tylko dlatego, że się odwracasz. I tu zaczyna się cała zabawa. Bo jeśli to prawda, nikt ci tego nie może odebrać. Ani politycy, ani szef, ani Instagram, ani pogoda. Królestwo nie jest na końcu świata. Jest w środku i na zewnątrz. Innymi słowy – jesteś skazany na sens.

No i co z tym zrobisz?

 

Czas na Życie

AgaPu
Pasjonatka natury i filozofii. Łączy profesjonalizm
z zaangażowaniem i unikalnym podejściem.